Możesz mi pomóc i dać nadzieję?
Trzymam na kolanach zdjęcia młodej dziewczyny. Jej uśmiechnięta twarz zdradza, że kocha życie. Z tyłu widać budynek uczelni – to właśnie w nim kończy drugi kierunek studiów, ten wymarzony – pedagogikę. Nie tak dawno zaczęła pracę z dziećmi, jest w związku z mężczyzną, którego naprawdę kocha. 30–latka, do której świat zdaje się mówić: Dzień dobry.
Od zrobienia tego zdjęcia minęło prawie 10 lat. Dzisiaj jest jedynie kawałkiem papieru, przywołującym wspomnienia, wywołującym tęsknotę i żal za tym, co odeszło.
Lipiec 2013 roku to był dla mnie ciężki czas – wspomina Gosia. – Pracowałam, jednocześnie kończąc drugi kierunek studiów. Byłam zmęczona, osłabiona, brak apetytu potęgował jeszcze bardziej fakt, że i tak nie miałam na nic sił. Lekarze uspokajali, mówiąc, że się przepracowuję. Było coraz gorzej. W sierpniu, po wykonanych prywatnie badaniach, trafiłam do szpitala z CRP wynoszącym 500j. Tam stwierdzono śródmiąższowe ropne zapalenie płuc. Cóż, sprawa załatwiona – tak przynajmniej sądziłam. Siódmej doby oddział szpitalny postawił na nogi mój krzyk, a wręcz jęk, wołanie o pomoc. Ból, którego jeszcze nigdy nie doświadczyłam, sprawił, że rano obudziłam się sparaliżowana od szyi w dół. Diagnoza – ropne zapalenie opon mózgowych.
Walczyłam o życie prawie pół roku. W tym czasie przeszłam 4 sepsy, każda kolejna bardziej wysysała ze mnie życie. Kilkukrotnie bliscy się ze mną żegnali. Trafiłam na oddział neurologiczno-rehabilitacyjny w Gdyni, marząc każdej nocy, gdy zasypiałam, że obudzę się rano i okaże się, że miałam po prostu bardzo zły sen.
– To tylko marzenia chorej, każdy o czymś marzy – mam wrażenie, że te słowa zabrały mi jakąkolwiek nadzieję na poprawę mojego zdrowia. Wypowiedział je lekarz, gdy pełna euforii powiedziałam, że zaczynam odzyskiwać czucie w rękach, że może jest nadzieja, że może warto wykonać jakieś badania, jeszcze raz, ten jeden raz jeszcze powalczyć!
Nie powalczono. Zostałam skazana na „los chorego”, który ma się nauczyć żyć od nowa, z „zepsutym ciałem”. Od nadmiaru leków, jakimi mnie faszerowano, doszło do pęknięcia jelita, konieczna była jego częściowa resekcja.
Podobno w trwaniu przy sobie to nie miłość wygrywa próbę czasu, a obecność. W moim przypadku żadne z dwojga tej próby nie wygrało. Po wyjściu ze szpitala 2 lata jeszce byłam w związku, niestety nie przetrwał, musiałam znaleźć mieszkanie, na szczęście po wielu perturbacjach udało się zdobyć mieszkanie komunalne. Nie mogłam mieszkać z mamą – jej mieszkanie jest zbyt małe, dodatkowo jest osobą niewidomą, sama mieszka na 7 piętrze.
I tak znalazłam się sama, praktycznie pozbawiona środków do życia, z piętrzącymi się powikłaniami. Mam odleżyny, które nie chcą się goić, martwicę kości, kamicę nerkową, złamania oraz przewlekły stan zapalny całego organizmu.
Wiele osób pyta mnie, jak sobie radzę. Odpowiadam wtedy – jak mogę. Spotykam na swojej drodze dobrych ludzi – opiekunkę z MOPS, która daje mi obiad (sama robi, za swoje środki), rehabilitantkę, która za „grosik” poświęciła mi wiele godzin swojej pracy. Moja mama, mimo że jest niezwykle schorowaną osobą, raz w miesiącu robi mi „kanapkowe zakupy” – muszą wystarczyć.
Zaraz po mojej odpowiedzi pada drugie pytanie: A może hospicjum?
Tam owszem, dbają o godny byt, ale już nie walczą. Pomagają w godnym czekaniu na odejście. Ja chcę jeszcze walczyć, choć coraz rzadziej, choć mam coraz mniej sił.
Ostatnie 8 lat mojego życia to wieczna batalia o zdrowie, o godność, o przetrwanie – a tak naprawdę o nadzieję, że jeszcze coś się da, by było mi lżej. Proszę Cię, pomóż mi, bo bez Ciebie nie dam sobie rady.
Pomagaja mi też sportowcy GTK Arka Gdynia
https://www.facebook.com/181692235234308/videos/890328585202661
- Imię i nazwisko: Małgorzata Komorowska
- Opiekun: Martyna Piątkowska
- Miasto: Wejherowo
- martyna@fundacjazlotowianka.pl